Paweł Budrewicz Paweł Budrewicz
371
BLOG

Brakuje dwa zeta do piwa…

Paweł Budrewicz Paweł Budrewicz Gospodarka Obserwuj notkę 5

W wielu polskich miastach można spotkać specyficznych osobników. Charakteryzują się bełkotliwą mową, niepewnym krokiem oraz spojrzeniem błądzącym na granicy świata poznawalnego i niepoznawalnego. Łatwo ich rozpoznać także w nocy z uwagi na specyficzny bukiet zapachów. Ich mowa jest prosta i krótka: "poratuj, szefie/szefowo, bo dwa zeta do piwa zabrakło".

Nikt przy zdrowych zmysłach nie uzna tych ludzi za wzór godny do naśladowania. Każdy człowiek posiadający chociaż odrobinę zdrowego rozsądku zrobi wszystko, aby uchronić siebie i własne dzieci przed takim losem. A jednak jest ktoś, kto nie tylko chwali taki styl, ale wręcz czyni z niego życiową strategię.
 
Kto to taki? Polski rząd.
 
Niedawno powrócił jak bumerang pomysł wprowadzenia obowiązku posiadania kasy fiskalnej przez przedsiębiorców, których roczny obrót jest nie niższy niż 20 tys. złotych. Oznacza to, że państwowi reketierzy zajrzą pod strzechy ludzi, którzy tłuką niesamowity szmal w wysokości 1667zł brutto miesięcznie. Nareszcie tłusta burżuazyjno-imperialistyczna świnia dostanie po dupie i będzie musiała wziąć udział w sprawiedliwości dziejowej pn. "redystrybucja".
 
Pomijając kwestię oczywistej potrzeby sięgnięcia do kieszeni ludzi, którzy do tej pory nie musieli rejestrować każdej transakcji, a więc nie brali udziału w ogólnonarodowym dziele budowy jedynie słusznego ustroju, nasuwają się jednak cokolwiek praktyczne refleksje. Rzecz jasna kwestionowanie decyzji rządu z tak rewolucyjnych pozycji jak praktyka, zdrowy rozsądek czy logika, może się zakończyć wizytą facetów z ABW, ale mimo wszystko warto spróbować.
 
Przede wszystkim pojawia się kwestia kosztów zakupu kasy fiskalnej. Nasz wspaniały rząd ma tak szeroki gest, że "dofinansowuje" w części taki zakup. To znaczy – pozwala zarobić producentom i sprzedawcom kas, a cenę płacą wszyscy podatnicy. Ot, taka skromna redystrybucja odwrócona – taki Janosik, co to zabiera rzeszy biednych, żeby wesprzeć grupkę zaprzyjaźnionych bogatych.
 
Na tym szczodrość nasza, podatników, się jednak kończy. Serwis i utrzymanie kas to już problem jej właściciela. Zachciało mu się kasy, to niech teraz zarobi na jej posiadanie. Fakt, że chodziło mu o kasę, a dostał kasę fiskalną, to tylko drobna różnica semantyczna. Podobnie jak pomiędzy krzesłem a krzesłem elektrycznym.
 
Jednak do tego momentu rządowi nie można odmówić pewnej logiki. Nakazuje bardzo drobnym mikroprzedsiębiorcom rejestrować wszystkie transakcje, bo pomimo zwrotu części kosztów zakupu takiej kasy w dłuższej perspektywie cała operacja jest przecież skazana na sukces. Niebagatelne kwoty wpływu podatkowego z rejestrowanego obrotu pchną Polskę w niedalekiej perspektywie na trwałą i stabilną ścieżkę wzrostu. I tu pojawia się zasadniczy problem.
 
Może się okazać, że część przedsiębiorców nie będzie uczciwa. Nie kupi kasy. A nawet jak kupi, to nie będzie rejestrować wszystkich transakcji. Narazi to rząd na utratę krociowych zysków, a co za tym idzie – osłabi finansowane z budżetu centralnego moce obronne Rzeczypospolitej, porządek publiczny, wymiar sprawiedliwości czy tak kluczowe dla funkcjonowania państwa instytucje jak pełnomocnik ds. równego traktowania. Stąd już krok do zachwiania budżetu państwa, anarchii, upadku i Apokalipsy.
 
Konieczne zatem okaże się wysłanie w teren rekieterów, którzy sprawdzą, czy w sklepie "Janusz" w Koziej Wólce rejestruje się aby na pewno każdą sprzedaż. W razie wątpliwości czujny urzędnik skarbowy dokona zakupu kontrolowanego lizaka za pięćdziesiąt groszy albo batonika za złotówkę. Odpowiednio niecałe cztery albo niecałe osiem groszy podatku VAT zawartego w tym wolumenie sprzedaży to powód, aby urzędnik skarbowy w asyście funkcjonariuszy ABW dokonał spektakularnego zatrzymania nieuczciwego sklepikarza, po czym pociągnął łobuza do odpowiedzialności. Kary będzie pewnie ze dwadzieścia złotych, ho ho! To się budżet wzbogaci, nie ma co…
 
Opisałem we wstępie "dżentelmenów", którzy nie pogardzą każdą złotówką, bo każdy pieniądz ma dla nich realną płynną wartość. Biorąc pod uwagę skalę działalności, powszechność występowania oraz – co tu kryć – stosunkowo łatwą rozpoznawalność tej grupy, proponuję, aby ich także objąć obowiązkiem posiadania kasy fiskalnej. Myślę, że postulat ten przyjmą ze zrozumieniem, bo ich także – jak nasz rząd – interesuje każda forsa, nawet najdrobniejsza. Byle tylko cel był szczytny. A i tu widzę pewne punkty styczne.
 
Wracając na koniec do bumerangu – najprostsza definicja tego narzędzia, jaką usłyszałem, brzmiała: to coś, czego ile razy byś nie wyrzucał, i tak wróci, żeby walnąć cię w mordę. Nasz rząd i jego poprzednicy od lat rzucają ten nieszczęsny bumerang – a to koszty pracy podnoszą, a to nowy urząd otwierają, a to znowu kolejną koncesję ustanawiają. Nie chciałbym krakać, ale mam wrażenie, że ten bumerang jest już na trasie powrotnej, a uderzenie może być silne i bolesne. Co Panu Premierowi i Panu Ministrowi Finansów poddaję życzliwie pod rozwagę.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka