Paweł Budrewicz Paweł Budrewicz
265
BLOG

Innowacyjny fetysz

Paweł Budrewicz Paweł Budrewicz Gospodarka Obserwuj notkę 0

Rząd i różnej maści lewicowi "intelektualiści" wznoszą modły do bożka innowacyjności, usiłując narzucić tę wiarę reszcie społeczeństwa. Jak każda rządowo-państwowa myśl ta również jest bezsensowna i szkodliwa.

Rząd, który oczywiście "wie lepiej", tym razem wie, że konsumenci potrzebują innowacyjnej gospodarki oraz innowacyjnych produktów. Czym są owe innowacyjności, rząd jeszcze nie wie, ale kiedy wyprodukuje kolejną ustawę, będzie wiedział. Postaram się wykazać, że ta wiedza jest wyssana z bardzo brudnego palca trzymanego wcześniej w pewnym mrocznym miejscu.
 
Czy potrzebujemy innowacyjnej gospodarki? I co to w ogóle jest innowacyjność?
 
Aby nieco przyspieszyć wywód, odpowiem krótko i wprost – nie, nie potrzebujemy innowacyjnej gospodarki. Potrzebujemy gospodarki, w której konsumenci mają szeroki wybór produktów w różnej cenie i o różnej jakości, a dzięki wolności handlu dowolny produkt z końca świata można stosunkowo szybko i tanio dostarczyć pod drzwi klienta. A jeśli konsumenci zażądają produktów "innowacyjnych" (np. krzesełek ogrodowych z podświetlanym napisem "wolne/zajęte"), to taka gospodarka dostarczy nabywcom takich produktów bez rządowego imprimatur.
 
Jeden temat z głowy – teraz pora na mięso. Dosłownie, bo chciałbym trzymać się przykładu krzesełek ogrodowych, na których naród sadza dupę, kiedy chce żreć kiełbasę z grilla. Jako że na razie pomysł rządu na stymulowanie innowacyjności polega na uldze podatkowej za innowacyjne opracowania, wykażę, w jaki sposób innowacyjne krzesełko ogrodowe stymulowane przez rząd zrujnuje konkurencję i sprawi, że grilla trzeba będzie żreć siedząc dupą na gołej ziemi.
 
Innowacyjny producent opracowuje krzesełko ogrodowe, które wyświetla na oparciu napis "zajęte", kiedy obywatel posadzi na nim tyłek, a "wolne" – kiedy podniesie cielsko po kolejną porcję żarcia. Wspierający innowacyjność rząd wyciągnie pomocną łapę do takiego przedsiębiorcy i podaruje mu zwrot części podatku albo części kosztu, jaki ów innowacyjny producent poniósł na opracowanie tego niesamowitego produktu.
 
W efekcie nasz innowacyjny producent zyska finansową przewagę nad zaściankowymi palantami, którzy wciąż będą produkować zwykłe krzesełka ogrodowe. Oczywiście, wolny rynek polega na zdobywaniu przewagi konkurencyjnej nad konkurentami (to tak oczywiste, aż wyszedł z tego pleonazm), ale przewaga dzięki szmalowi od rządu (czyli de facto od podatnika) to nie jest uczciwa gra rynkowa, ale zwykłe oszustwo na koszt obywateli. Tak czy owak nasz innowacyjny producent ma teraz ekstra forsę – nie za to, że dostarczył konsumentom czegoś, co potrzebują, ale za to, że spełnił oczekiwania rządowej ustawy i zadowolił urzędasa.
 
Co teraz zrobi nasz pionier innowacyjności? To samo co każdy inny homo sapiens używający łba do myślenia, a nie tylko do noszenia czapki. Wykorzystując nadwyżkę finansową, obniży ceny normalnych krzesełek ogrodowych, bo to przecież jest jego zasadniczy produkt, którym konkuruje na rynku. A debilne siedzisko z lampką wystawi w liczbie dwóch sztuk na rządowych targach robienia ludziom wody z mózgu oraz na rządowy konkurs głupoty sponsorowanej przez podatnika. Pozostali producenci – aby utrzymać się na rynku – będą zmuszeni obniżyć ceny. Jako że jednak koszt produkcji krzesełek ogrodowych jest wciąż ten sam, nasz innowacyjny przodownik socjalistycznego współzawodnictwa pracy będzie mógł wypuścić na rynek krzesełka w cenie nieco poniżej kosztów, tymczasowo finansując działalność rządową forsą. Konkurenci nie mający takiego wsparcia będą mieli do wyboru – (1) zejść poniżej kosztów, czyli zbankrutować, (2) produkować dalej po starych cenach, czyli stracić udział w rynku, a w konsekwencji zbankrutować, albo (3) obciąć koszty, co najłatwiej przeprowadzić zwalniając część załogi albo proponując ludziom umowę "podśmieciową", czyli na gębę. W tym ostatnim wariancie firma nie zbankrutuje, a przynajmniej nie od razu, ale natychmiast przybędzie nam fikcyjnych bezrobotnych.
 
W pierwszej fazie innowacyjnego szaleństwa rząd odtrąbi sukces. Patrzcie, jakie jesteśmy mądre ministry – potrafimy zmusić tych spasionych kapitalistów, żeby obniżyli ceny! Zaraz jednak okaże się, że albo mamy falę bankructw wśród producentów krzesełek (większe faktyczne bezrobocie), albo wzrost bezrobocia "na papierze" (fikcyjnego, ale rząd nie odróżnia rzeczywistości od wytworów własnej wyobraźni). Rząd wyda wówczas kolejne miliardy złotych na aktywizację zawodową fikcyjnych bezrobotnych – żeby ludzie odzyskali pracę, której de facto nigdy nie stracili (wzrost podatków) oraz zwiększy wydatki na innowacyjność, żeby innowacyjnemu gierojowi dać premię za wycięcie w pień uczciwej konkurencji (także wzrost podatków).
 
Po zakończonym cyklu stymulowania innowacyjnej gospodarki zostanie nam jeden producent krzesełek ogrodowych, który – dzięki wsparciu rządowym szmalem za opracowywanie kolejnych innowacyjnych produktów (krzesło bez nóg, oparcie o zmieniających się kolorach, fotel ze składanym daszkiem itd.) – będzie mógł ograniczyć produkcję krzesełek ogrodowych, aby skupić się wyłącznie na innowacyjności. W efekcie na rynku pojawi się tak mało krzesełek ogrodowych i które będą miały tak wysoką cenę, że tylko nielicznych będzie stać na sadzanie w nich tyłka przy grillowym stole. Reszta obywateli, chcąc uczcić święto flagi, pracy, konstytucji czy co tam się nadaje pod grillową wódeczkę, będzie musiała posadzić dupę prosto na trawniku.
 
I tak oto dotarliśmy do owego tajemniczego miejsca, gdzie trzymany jest palec, z którego rząd wysysa rewelacyjne pomysły w rodzaju "wspieranie innowacyjnej gospodarki".
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka